Białka 2014 z małym testem Sony RX100 MKII w tle

No tak, szybka notka, bo z Białki wróciliśmy wczoraj, kolejny, trzeci już męski wyjazd w polskie góry na trzy dni, aby potrenować trochę przed właściwymi, alpejskimi wyzwaniami narciarskimi. W tym wypadku skupię się na warstwie fotograficznej, choć muszę powiedzieć, że wyjazd był fantastyczny, a i pogoda trafiła nam się, jak ślepej kurze ziarno…

To pierwsza moja eskapada, podczas której z premedytacją nie ciągnąłem ze sobą masy sprzętu foto. (Pomijam, że owa "masa" zamieniła się już jakiś czas temu w zgrabną Lejeczkę). Około dwóch miesięcy temu wymyśliłem sobie support do mojego dalmierza w postaci mocnego, naprawdę mocnego, bezkompromisowego kompakta. Co znaczy bezkompromisowy? Odpowiedź wydaje się banalnie prosta- aby mieć maksimum jakości obrazka w jak najmniejszym aparacie przy założeniu, że cena zasadniczo nie gra roli, w myśl zasady, że kompromisy w tej materii bywają na ogół bolesnymi porażkami. Kto jednak zgłębił temat kompaktów ten wie, że sprawa nie jest prosta. Niby technologia poszła do przodu. Problem w tym, że większość propozycji w tym segmencie sprzętowym to oferta nie jest dla wybrzydzającego, świadomego fotoamatora z pewnymi zasobami gotówki, wiedzącego, czego mu potrzeba. Nieświadomy klient kupi prawdopodobnie cokolwiek i… nie będzie zadowolony, choć ze zdefiniowaniem swoich odczuć będzie trudno.
No dobrze, jak ja określiłem swoje potrzeby? Przede wszystkim- jakość obrazka. Zero kompromisów, aby nie tylko najniższe wartości ISO dały się oglądać. A więc duża matryca, co w kompaktach jest sprawą karkołomną, bo mimo upływu czasu, w większość modeli wkłada się matrycki mniejsze, niż w moim wysłużonym już jednak Canonie S90. Do tego chciałem jasnego szkiełka. A na deser- prawdziwie kompaktowego rozmiaru, aby sprzęt zmieścił się w kieszeni kurtki, bądź np spodni narciarskich… Reasumując- chciałem czegoś, co daje obrazek lustrzanki entry level ze szkłem kitowym i jest malutkie. Tak, aby zwłaszcza w górach nie mieć dyskomfortu, że uwiecznionym widokom czegoś brakuje od strony technicznej.
Po dłuższych deliberacjach pozostało na placu boju kilka modeli z najwyższej półki, godnych rozpatrzenia, np Panasonic LX7 i jej siostra ze stajni Leiki, choć w tym przypadku różnice są niewielkie, poza ceną, Olympus XZ-2 i Sony RX100 MKII lub MKI. Pierwsze dwa modele, przetestowane przez dobrego kumpla, takiego samego wariata, jak ja w tych tematach odpadły. Niestety- jakość zdjęć zdradza te aparaty- to są nadal kompakty, bardzo porządne, świetni towarzysze podróży, ale to nie zastępuje lustra, lecz je uzupełnia. Na placu boju pozostało Sony, a więc firma, którą bardzo lubię jeszcze z czasów telewizyjnych. Recenzje, zdjęcia publikowane m.in. na flickrze pokazywały, że powinno być dobrze. Mając zasoby po sprzedaniu ostatnich zabawek z Canona- zdecydowałem się na zakup nowszej wersji RX100. Oczywiście, ktoś może powiedzieć- "no dobra, wujek, ale RX100 MKII jest nieporównywalnie droższy od modeli, które wymieniłeś (pomijam Leikę)". Zgoda, ale wyraźnie zaznaczyłem- zero kompromisów. Cena nie była na szczęście driverem decyzji.

Pierwsze wrażenia zbierałem dość długo. Od razu przypadło mi do gustu wykonanie oraz odchylany ekran z doskonałej jakości obrazkiem. Podczas zapoznawania się z nową zabaweczką nie uszła mojej uwadze również kwestia klawiszologii i ergonomii użytkowania. No….. Idzie się przyzwyczaić, ale kurcze, Leica, czy Canon, czy Nikon (od D7100 w górę) to nie jest… Patrząc również na inne cuda wypuszczane przez tę firmę (zwłaszcza aparaty A7/A7R) wygląda na to, że Sony ma fantastyczny potencjał  w postaci odważnych, niezwykle zdolnych inżynierów, którzy przodują obecnie w branży, jeśli chodzi o technologie fotograficzne. Potem to jest jednak nie do końca wykorzystywane… Inny temat.
W każdym razie w RX100 MKII jest jeden element, który wszystkie drobne mankamenty odsuwa na bok. To matryca, 1-calowa (czyli wielkości np tego, co wkłada do środka Nikon w swojej serii 1), do tego z rozdzielczością 20 Mpix. Obawiałem się tej rozdzielczości, niepotrzebnie. Rozpiętość tonalna, ostrość stoją na bardzo wysokim poziomie. No i możliwość forsowania ISO- genialna. Śmiem stwierdzić na podstawie doświadczeń, że 12800 ISO od biedy jest używalna. 12800! Dla porównania w Leice jest to wartość 1250, w Canonie 5D mkII było to około 3200 ISO (co swoją drogą jest wystarczające…, pod warunkiem używania naprawdę jasnych szkieł, typu L-ka 85/1.2)
Aby nie być gołosłownym, poniżej zdjęcie zrobione przy białczańskich termach, ISO 3200.


Sonego testowałem w ostatnich tygodniach głównie na imprezach, tak wyszło. Ustawiałem JPG-i i korzystałem z dobrodziejstw różnych presetów, zwłaszcza różnego rodzaju "miniatury", a więc niczego innego, jak prowizoryczny tilt-shift. Presety rzeczywiście sprawdzają się doskonale. Opcja panoramy również daje radę, choć tu ograniczeniem jest to, że nie ma możliwości zoomowania, trzeba też zdjęcia robić tylko w JPG.
W Białce nie szczypałem się już i strzelałem w RAW.
Wrażenia z użytkowania opiszę krótko- sprzęt spełnił stawiane przed nim oczekiwania. Mam sporą bazę porównawczą w swoim archiwum zdjęć, mogę grzebać, sprawdzać. Ten obrazek, zwłaszcza przy ogniskowej 28 mm śmiało może konkurować z lustrzankami typu Nikon D3xxx. Na długim końcu nie jest już tak różowo, ale do około 80 mm jest naprawdę fajnie.
Poniżej kilka zdjęć, zrobionych w ciągu ostatnich dni. Kolejny raz w góry też wezmę tylko RX-a, bo do tego wszystkiego muszę dodać, że z tego aparatu jest również… fantastyczna kamera, jakością obrazka wygrywająca z moim przecież niezbyt starym (półtora roku) i dość wysokim modelem Panasonica.











Komentarze

  1. Zdjęcia piękne...
    Na fali...
    Pozdrawiam i zazdroszczę przeżyć:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program