Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2020

W Górach Świętokrzyskich zimą

Obraz
 To taki spontaniczny pomysł z wczoraj, realizacja dzisiaj. Dużo przejechanych kilometrów, ale i frajdy masa. Te Góry Świętokrzyskie to chyba ewidentnie za mną chodzą... W wyobrażeniu większe, niż są naprawdę, może to kwestia wciąż dość żywych wspomnień z dzieciństwa, gdy w 1980 roku spędziliśmy tam Święta z przyjaciółmi.  Wtedy czas spędziliśmy pod Świętym Krzyżem, coś mi się ostało w pamięci, szczyt, wigilia, kolędnicy ganiający nas po korytarzach, no i rumowisko..... Widać, że zima 40 lat temu najmocniejsza nie była... Daleko to? No ze 180 kilometrów z Łodzi, a drogi słabe. Mimo to wczoraj postanowiłem wcześniej pójść spać. Dziś rano już w pełnej gotowości, odpaliłem auto w pełnym rynsztunku, termos z odpowiednią herbatką, bułeczki, mielonka, etc. w plecaku... Aparatu nie brałem, postanowiłem polegać w pełni na nowym telefonie (iPhone 12 pro), po co nosić, skoro prognoza mówiła- zero widoczności, dużo śniegu... Dojazd do Nowej Słupi rzeczywiście bardzo obiecujący, piękne krajobrazy,

W Parku Śledzia

Obraz
 Notka nieco historyczna, choć nie chodzi o historię miejsca, opisy getta, nieistniejącego kwartału ulic... To historia miejsca z mojego życia, miejsca, w którym byłem setki razy, licząc bardzo lekką ręką. A że życie, mieszkanie na powrót w Łodzi dostarcza okazji do powrotu w wiele dobrze znanych miejsc? No to i wróciłem ostatnio, przy końcu polskiej, złotej jesieni. Po latach. Park Śledzia z mojego dzieciństwa to przede wszystkim... górka saneczkowa, naprawdę sprytna i w sam raz dla dziecka. Pamiętam wyczekiwanie na śnieg, prawdziwą zimę, to był sygnał, aby wyciągnąć z komórki czerwone sanki z siedziskiem wykonanym z drewnianych, jasnych sztachetek, wyczyścić podrdzewiałe płozy i uprosić kogoś z dorosłych (pamiętam wyprawy z tatą, mamą, dziadkiem (na zdjęciu poniżej), brata ciotecznego, sąsiadów), aby ze mną poszli właśnie do parku. Już sam spacer z sankami był ekscytujący, mimo, że chodniki na Wschodniej specjalną atrakcją nie były. 15 minut i już się wdrapywało na górkę. Dzieciaków

Pierwszy dzień listopada

Obraz
Sure. Powiem więcej- surrealizm. Tramwaj po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy. Po Łodzi. Chyba jedyny taki 1-szy listopada w życiu, kiedy cmentarze ze względu na pandemię (a dyktafon iPhone'a jeszcze nie ogarnia i zapisuje nie "pandemię", lecz "Pandę mnie") są zamknięte, więc jazda nie wiem dokąd, pewnie na Piotrkowską, na której się nawet piwa ani kawy nie można napić, bo wszystko pozamykane również za względu właśnie na tę Pandę mnie. Plac  Dąbrowskiego mimo wszystkiego ludny,  młodzieżą, dzieciakami jeżdżącymi na deskorolkach, fikającymi i wygłupiającymi się bez maseczek. W dupie, dzieciaków COVID-19 nie dotyczy, dzieciaki wychodzą na ulice i protestują, dzieciaki piszą tę nową historię, za którą reszta coraz mniej nadąża. No i  Żabka rulez, tylko ona przetrwa zarazę, mocniejsza jest niż karaluchy. C entrum. Tramwaj niespodziewanie skręca i przywozi mnie w pobliże lotniska, czy raczej dworca Łódź Fabryczna, nazwa mało adekwatna, no ale. I co i dalej? W Parku