Pierwszy dzień listopada

Sure. Powiem więcej- surrealizm. Tramwaj po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy. Po Łodzi. Chyba jedyny taki 1-szy listopada w życiu, kiedy cmentarze ze względu na pandemię (a dyktafon iPhone'a jeszcze nie ogarnia i zapisuje nie "pandemię", lecz "Pandę mnie") są zamknięte, więc jazda nie wiem dokąd, pewnie na Piotrkowską, na której się nawet piwa ani kawy nie można napić, bo wszystko pozamykane również za względu właśnie na tę Pandę mnie. Plac Dąbrowskiego mimo wszystkiego ludny,  młodzieżą, dzieciakami jeżdżącymi na deskorolkach, fikającymi i wygłupiającymi się bez maseczek. W dupie, dzieciaków COVID-19 nie dotyczy, dzieciaki wychodzą na ulice i protestują, dzieciaki piszą tę nową historię, za którą reszta coraz mniej nadąża. No i Żabka rulez, tylko ona przetrwa zarazę, mocniejsza jest niż karaluchy. Centrum. Tramwaj niespodziewanie skręca i przywozi mnie w pobliże lotniska, czy raczej dworca Łódź Fabryczna, nazwa mało adekwatna, no ale. I co i dalej? W Parku Staszica, chyba Staszica na pięknych ławkach kulturalnie dwaj Ukraińcy chlejący i dokazujący z Ukrainką, jakieś dzieci, znowu dzieci, lambada, teksty, które w innych realiach może by oburzały, lecz dziś odurzają, ujeżdżałeś kurwa konia od tyłu, no, bierze się go za dupę i napierdala, centrum Łodzi, klimat prawie jak na Alexanderplatz, też kolorowo, tylko że kolory bardziej weird, no więc łażę łażę po mieście, chodzę po mieście- tak mówił Świetlicki, po chwili miejsce, które bym nazwał wielką dziurą w dupie, w samym centrum miasta, plac po hotelu "Centrum", znanym nie tylko kurewkom, które pewnie do dzisiaj płaczą po utracie zakładu pracy, lecz również miłośnikom polskiego filmu, pani, pani, pani; a ja? Pani jeszcze nie i długo, długo nie. Nieopodal, obrazoburczo Skwer imienia związku Strzeleckiego "Strzelca", którego członkowie nie chcieliby chyba być tak upamiętnieni. Obok Piłsudski, Dziadzia ma się dobrze. I Łódzki Dom Kultury, dzisiaj jednak bez kultury, z tym skrzydłem po prawej, które ze 30 lat temu było herbaciarnią chińską, jaśminowa podawana przez niezmiennie kulturalnego i wyrafinowanego pana, który wiele lat później przeniósł się na Próchnika i prowadził knajpkę, w której można było naprawdę zjeść godziwie, z niezmiennie godziwym serwisem. To se ne vrati. Tak samo, jak sława tak zwanego "pigalaka", znowu o kurwach, ile reportaży tu powstało, ile filmów dokumentalnych i zdjęć, łowiących córy Koryntu, lub może raczej babcie Koryntu.  Na zakończenie mikro-happening w tak zwanym Pasażu Kultury Województwa Łódzkiego, jeżeli kultura w województwie łódzkim jest na tak znamienitym poziomie jak ta instalacja za sześć banieczek, to ucho od śledzia i może w tym momencie i w tym miejscu poprzestańmy.












Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program