Jak w Tatrach, to niepogoda

Dużo sobie obiecywałem po kolejnym wyjeździe w Tatry, plan wycieczek był dość ambitny, a i na myśl o robieniu zdjęć zacierałem ręce. Tym razem Leica została w domu, wziąłem ze sobą tylko Sony RX100 mk2 i... analogowego Canona AE-1 Program z Provią i Velvią, znalezionymi na allegro.
Dobrze wyekwipowany przystąpiłem do działania. Zostawiłem samochód w Starym Smokowcu przy stacji elektricki. I... zaczęło lać. Wszedłem jeszcze więc do jakiegoś turystycznego, kupiłem kapelutek, a potem wsiadłem do pociągu, by po niespełna godzinie dojechać do Strbskiego Plesa. Stamtąd do schroniska nad Popradskom Plesem, które miało mnie gościć kolejne trzy noce.
Po drodze cośtam cośtam było niby widać:


Jako, że pora była jeszcze relatywnie wczesna, postanowiłem wybrać się na spacer na symboliczny cmentarz tych, którzy zginęli w górach. Miejsce robiące duże wrażenie, skłaniające do zadumy, co my tam w ogóle robimy, w tych Tatrach...


Następnego dnia obudziłem się wcześnie, razem z moimi współlokatorkami z Polski (bardzo sympatyczne matka z córką z Leszna- pozdrawiam!) porozmawiałem, w międzyczasie... zaczęło kropić, one postanowiły poczekać, jak jednak wybrałem kierunek- Koprowy. Było około 6:30. Trasa sama w sobie praktycznie do końca nie była jakaś bardzo trudna, szło się nieźle, no ale pogoda. Na szlaku (pustym) spotkałem kolejnych fajnych ludzi z Polski, tak szliśmy do pewnego momentu razem, łapiąc aparatami wszystkie przebłyski pogodowe. Umówmy się- dużo ich (tych momentów) nie było...



Od Koprowej Przełęczy zaczęła się prawdziwa wichura i ulewa, pewnie bym zwątpił iść w górę, ale zauważyłem jakiegoś goniącego mnie turystę, więc szedłem dalej. Turysta (Słowak) minął mnie po wymienieniu kilu zdań tuż pod szczytem. Pod szczytem był też jedyny chyba moment, gdzie miałem pewne obawy, związane z ekspozycją, gdyby nie wiatr i brak widoczności, pewnie byłoby inaczej. A więc- Koprowy zdobyty! Potem jeszcze gonitwa w dół, przemoczony byłem cały, było co suszyć... Poniżej- mina na Koprowym mówiąca dużo o pogodzie...



Dzień trzeci. Samiutkim rankiem pogoda ładna. Zmieniła się po... jakiś 15 minutach. Zaczęły się chmury, a prognozy niemiłosiernie wskazywały na opady i burze. Zszdłem do Strbskiego Plesa i skierowałem się żółtym szlakiem w stronę Bystrej Ławki, na której byłem wieki temu (w 1993) Z przyjaciółmi. Tak to wyglądało wtedy- zdjęcie spod wodospadu:


A tak teraz- się pan Zygmunt nieco zmienił przez te wszystkie lata...:)

Pod wodospadem rachunek sumienia. Wyszło- idę dalej, nawet, jak kompletnie nic nie będzie widać, to przynajmniej w kość sobie dam. No dałem..... A i chwilami było coś widać. W zasadzie tylko do szczytu (na wysokości 2300), po drugiej stronie już tylko chmury i deszcz. I tak przez wiele godzin, bo szlak jest wyjątkowo długi.



Dzień czwarty- lekki kryzys formy. Dlatego też nie forsowałem się, miałem w planie na pewno tylko przejście z Popradskiego Plesa do Sleskiego Domu (który schroniskiem jest z nazwy, teraz to prawdziwy, dobry hotel- polecam!). Trasa niby do trudnych nie należy, ale... po drodze choćby na Przełęcz Pod Osterwą miałem trzy oberwania chmury i gradobicie... Potem pałętała się burza. Z pozytywów- spotkana na szlaku siostra zakonna z Zakopanego, młoda, fajna, wytrawna turystka, świetnie się z nią rozmawiało- pozdrawiam!




I ostatni dzień. Miałem lekko wszystkiego już dość, zwłaszcza pogody, Krzyś czekał już z Babcią Jolą w Bukowinie, ciągnęło mnie z powrotem. Mimo to dopingowany niejako scenariuszem (praktycznie nieprzespana noc, na domiar tego towarzysze z pokoju, wybierający się na Gerlach wstali o 4-tej, wyszli o 5-tej, co było robić, też wyszedłem około 5.30, prawie razem z nimi) zdecydowałem się na jakąś próbę. Kierunek- Sławkowski. O dziwo- tym razem aura zasadniczo dopisywała, choć już w drodze pod sam szczyt okazało się, że są pewne mankamenty. Gdy idzie się z plecakiem, to jednak pewne niuanse okazują się problemami. A więc- ciepło i przysłowiowa lampa. Brak wody!!! Przed tym przestrzegam, podejście pod Sławkowski jest długie i nie ma gdzie tej wody nabrać, a więc zapasy trzeba mieć potężne, ja takich nie miałem... Poza tym... pojawiły się chmury. W połowie drogi pod szczyt- spasowałem. Nie żałuję. Organizm przyjął decyzję z ulgą. Zszedłem więc do Starego Smokovca, kofola, hot-dog i ruszyłem do Bukowiny, ale o tym innym razem.


Reasumując- fajne, dobre dni w górach, mimo niepogody, nogi czuję do dziś :) Dałem sobie w kość, spędziłem ten czas samemu ze sobą, co zawsze pomaga na różne bolączki. Fotograficznie- nie przywiozłem oszałamiających zdjęć (choć zobaczymy jeszcze skany ze slajdów... :)), ale opcja: Sony RX100 mk2 w górach po raz kolejny się sprawdziła. W takich warunkach trudno mi wyobrazić sobie lustrzankę, nawet pancernego 5d mk2. Aparacik miałem zawsze pod ręką i robienie zdjęć nie było udręką, powiązaną ze zdejmowaniem plecaka, etc. Miła odmiana! Dodam jeszcze, że film wyszedł również fajnie- rodzince się podobało :)

Komentarze

  1. Faktycznie, strasznie ciężkie do wędrowania Ci się trafiły warunki - takie mamy tegoroczne lato :) Ja co prawda lubię taką aurę (oprócz burz, rzecz jasna), zdjęcia tajemnicze... Sprzęcik faktycznie się spisał :) No i plus dla Ciebie, że się nie poddawałeś ;)
    Aczkolwiek muszę pochwalić swoje tanie lustro, które nieraz używałam w takich, a nawet i gorszych warunkach i dawało radę :) Co prawda zdarzyło mu się z parę razy zamarznąć, ale po parunastu minutach pod kurtką znowu było wszystko okej :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, wiem, wiem, o czym mówisz, bo lustro przerabiałem wiele razy w górach i ono się doskonale sprawdza. Rok temu na Słowaji miałem Canona pełną klatkę 5d mk2 i 17-40/4L. Zdjęcia wyszły świetnie. Wspomnę też narty na Słowenii, gdzie miałem również Marka, ale szkło 70-200/2.8L. Było doskonale, ale zestaw ten ważył dobre 2,5kg. i zajmował pół mojego plecaka narciarskiego. Powiedziałem basta, bo szkoda kręgosłupa, wolę wozić inne rzeczy. W tym roku, podczas tego wyjazdu brakło mi pogody, nie sprzętu. Gdyby pogoda była, to i maluch by się lepiej wybronił. Choć marzeniem jest mieć zawsze Leikę pod ręką... Czekam na skany ze slajdu, to może być coś fajnego........ :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program