Zima w Tatrach 2015

Ten wyjazd wykuwał się w bólach, czasu nie było, nastroju, formy, niczego, nawet jakiejś gigantycznej determinacji. Ale jednak pojawiło się okienko, zarówno czasowe, jak i pogodowe. Niewiele się więc namyślając spakowałem plecak, mając w perspektywie dwa dni w Dolinie Pięciu Stawów, optymalną prognozę pogody oraz zarezerwowane miejsce w pokoju ośmioosobowym. Nad sprzętem foto nawet nie zastanawiałem się zbyt długo. Spakowałem A7R, Voigtlandera Ultrona 28/2 i Elmara-C 90/4.
A więc piątkowe popołudnie. Przygrzałem ostro na Palenicę, widoki po drodze, myśli, że to wszystko nierealne, że może warto byłoby bardziej być zadowolonym z życia, gdy się takie wyprawy udają. Na Palenicy szybkie przebranie się i w górę. Faktycznie, słońce świeciło, choć i jakieś krople deszczu się przytrafiały, nie było źle, może nieco wiało. Śnieg pojawił się od razu po zejściu na właściwy szlak do Piątki, w zeszłym roku nie było tu go ani śladu... Droga dość mozolna, to już inne chodzenie. Już pod końcowym wejściem okazało się, że nie ma szans na wejście letnią drogą. A zimowa dała w kość, oj dała, raki na niewiele się zdały, sponiewierało mnie to podejście, jak potem rozmawiałem z towarzyszami ze schronu, nie był to tylko mój problem. Ale jak już się weszło, wieczorkiem, to oczom ukazywał się taki oto widok. Wydaje się więc, że warto.


W schronisku tłoczno, ale zestaw osób jak zawsze dobry, klimaty tych miejsc są jedyne w swoim rodzaju. Wieczór poświęcony czytaniu, słuchaniu muzyki, grzaniec, te rzeczy, nie obyło się bez rozmów o fotografii, aparatach też. W jej trakcie takie oto mi zdjęcie zrobiono, jakoś je lubię...


Poranek przywitał mnie cudownym słońcem i widokami, z tym śniegiem wokół, wszechobecnym. Najpierw ze schroniska wyszły duże rzesze skitourowców, tych jest naprawdę coraz więcej, choć wydaje mi się, że to jednak nie jest zabawa dla mnie. Narty lubię, ale tu za dużo się chyba uczyć... Popatrzeć jednak miło, co robią.


Ja wybrałem wyrównanie rachunków z zeszłego roku. Zawratu nawet nie widziałem, teraz więc postanowiłem na niego (nią) wejść. Jeśli chodzi o opis przeżyć- cudownie. Cicho, słonecznie, widoki zapierające dech w piersiach, kilka postojów z herbatą i aparatem. Końcówka podejścia naprawdę upierdliwa, trudna, bynajmniej nie ze względu na ekspozycję, ale masy śniegu, mało przyjemnego- zapadającego się praktycznie non stop, a że przy okazji i ciężkiego, to czasami niełatwo się było z tego wydobywać. No ale udało się.








Na Zawracie dużo czasu nie spędziłem, bo zbytnio wiało, dałem się sfotografować, no szczęścia nie miałem, całkowity manual okazał się za trudny dla osoby poproszonej o przysługę... :)


Droga powrotna również miła, choć pod koniec już zacząłem czuć...... twarz. Jako "doświadczony turysta" zapomniałem o jakiejkolwiek ochronie twarzy przed słońcem. Skutkiem tego dziś praktycznie zdjąłem z niej całą skórę. O wyglądzie nie będę wspominał, dobrze, że przed nami długi weekend....




Pozostało popołudnie i wieczór w schronisku, które tak polubiłem... Jak zawsze z ludźmi, których imion nawet nie znam. Nie to jest potrzebne, jak się okazuje... Siedzenie na werandzie w taką pogodę, z piwem i rozmowy o życiu i jego przejawach- TO lubię.


W niedzielę pozostał szybki powrót do domu. Jestem bardzo zadowolony z tego, co się udało zobaczyć, przejść, przeżyć. I wydaje się, że z materiału, przywiezionego tym razem z gór również mogę być usatysfakcjonowany.

Komentarze

  1. "Idę w góry cieszyć się życiem..."
    Stara,prawdziwa piosenka...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program