Sorrento

To był początek naszej czerwcowej wyprawy na Costiera Amalfitana. Założenie piękne. Być tam przez dwa dni, nie gonił nas nikt, ot, wyruszyliśmy z Neapolu przed siebie z wlączonym GPS-em. Wiedzieliśmy, gdzie nocujemy- w Ageroli. O tym może innym razem. Bo warto. Zwłaszcza dzięŻi naszym przyjaciołom- Enzo (o którym tu tyle było) i Christinie, którzy przyjechali z Sycylii, aby się z nami spotkać. Takie historie zdarzają się tylko w niezłych książkach...
No ale Sorento. Niby punkt na mapie, gdzieś na początku wyprawy. Pogoda dopisywała, a jakże, 27-28 stopni, słońce, miły wiatr, my wspinaliśmy się naszym małym autkiem po serpentynach. Aż wreszcie dopadł nas widok zatoki i miasteczka. Gdzieś zatrzymaliśmy się na górze, na jakiejś serpentynce. Która godzina? Chrzanić. Postanowiliśmy zjechać na sam dół, z czym nie było problemu. Cisza, spokój, niewielu Włochów, tak zwanych turystów praktycznie w ogóle brak. Małymi uliczkami, w cudownej scenerii dojechalismy dokładnie tam, gdzie chcieliśmy. Zeszliśmy po schodach (krótkich, raptem kilkadziesiąt stopni) na promenadę. Widać było prace przed sezonem. Włosi uwijali się jak w ukropie, układali kostkę, wszędzie coś przycinali. Lato za pasem przeca. Dla nas już lato... Decyzja, co robimy, ile mamy czasu. Wystarczy na pełen relaks. A więc gdzieś bruschetta, mozarella di bufala, Aperol Spritz. Obsługa przyjazna, ceny też. Potem kąpiel w morzu, rześkim, bo raptem 24 stopnie... I ten kolor morza, lazur, no lazur. Długo tam się nie zasiedzieliśmy, bo... Ale to następnym razem. Teraz kilka zdjęć stamtąd. (Leica, ale głównie RX100 mk2)








Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program