Na tatrzańskich szlakach

Już czwarty raz z rzędu udało mi się ukraść kilka dni w Tatrach. Nieodmiennie słowackich- latem o polskich nawet nie myślę... Tych dni teraz nie było zbyt wiele, dodatkowo paraliżowały mnie prognozy pogody, zapowiadające prawdziwy armagedon. Przez chwilę nawet wątpiłem w sens przedsięwzięcia, ale przemogłem się. Przecież i tak i tak jest się w górach...
Spakowałem więc plecak, jeśli chodzi o sprzęt foto- zabrałem oba aparaty Sony, przy czym a7R tylko z jednym obiektywem- Canonem FD 35/2.8.

W tym roku wymyśliłem sobie, że samochód zostawię w Zdiarze, po czym przesiądę się na autobus, którym dojadę do Tatrzańskiej Łomnicy, aby zatoczyć w ciągu czterech dni koło. Pierwszy nocleg zaplanowałem w fajnym schronisku na Skalnatym Plesie, w budynku dawnej stacji kolejki. Na górę się jednak nie wdrapywałem, skorzystałem z środków masowego transportu. Nie było czasu, a i od ponad 20 lat akurat to podejście kojarzy mi się nieszczególnie. Na Skalnatym tradycyjnie- pogoda rozkapryszona. Ale cisza i spokój. No i widoki.




Następnego dnia zacząłem dzień od wjechania na Łomnicką Przełęcz, niestety biletów na samą Łomnicę tradycyjnie nie było. Pozostało skorzystać z wyciągu krzesełkowego i spróbować złapać jakieś widoki.


Królewna Łomnica pokazała się tylko na chwilę.


Pozostało przejście kawałeczkiem zielonego szlaku na dość znacznej wysokości- ponad 2200 metrach. Bardzo miłe było spotkanie z kozicą, jedną z chyba.... 100, jakie zobaczyłem w tym roku. No takich cudów nie oglądałem jeszcze.



Po zjechaniu nadeszła pora na niezbyt daleką wyprawę do schroniska nad Zielonym Stawem, gdzie miałem zarezerwowane dwa noclegi. Samą drogę pokonałem w przeciwnym kierunku trzy lata temu, wiedziałem, czego się spodziewać, więc pozwalałem sobie na fotograficzne popasy, a nawt i dłuższy biwak na Rakuskiej Czubie.





Pogoda zaczęła się psuć. No, zapowiadali, nie da się ukryć. Do schroniska doszedłem jednak suchy, zobaczyłem jeszcze kawałek majestatycznego otoczenia....


I zaczęło lać. Konkretnie. Aż do... 15-tej dnia następnego. Co było robić, siedziałem w urokliwej sali schroniska z książką, czasami rozmawiałem z przygodnie napotkanymi turystami, wśród których było naprawdę kilka wartych zapamiętania, nietuzinkowych osób, do tego rodzice z dziećmi (co akurat spowodowało, że zacząłem intensywnie myśleć nad tym, w jakie góry wziąć Krzysia na weekend w październiku...). Czekałem. Gdy tylko przestało padać, zdecydowałem się na spacer. A że bez plecaka chodzi się duużo łatwiej niż z plecakiem, poszedłem w kierunku Jagnięcego Szczytu. Oczywiście bez ambicji, aby na niego wejść- było za późno. Przekroczyłem granicę 1900 metrów, która uraczyła mnie odpowiednimi, choć nadal chmurnymi widokami.



Znalazł się również czas na sweet-focię:


Po powrocie do schroniska znów lektura, rozmowy z ludźmi, przy których nawet wino lane z plastikowych baniaków, przypominających wielkie butelki z olejem rzepakowym smakowało zacnie. Mimo tego rano karnie wstałem i po śniadaniu, tuż przed 7-mą wyszedłem ze schroniska. Tym razem pogoda już była lepsza, znacznie lepsza...




Droga powrotna do Zdiaru prowadzi przez Tatry Bielskie. Nigdy w tej części Tatr nie byłem i naprawdę wielka szkoda, że szlaki, które kiedyś były otwarte- teraz nie są dostępne. Przez tę część gór prowadzi tylko jeden szlak. Ale widokowo wspaniały. Najpierw więc Biały Staw. Cisza, spokój, o tej porze byłem samiuteńki.




Potem już wejście pod górę, chmury zaczęły jednak zachodzić, ale zdążyłem złapać kilka kadrów.



No i te kozice. Wszędzie. Bez strachu gryzące sobie trawkę. Można było do nich podejść na odległość zaledwie kilku metrów. Przydałoby się tele, choć na wspomnienie wagi takiego obiektywu cieszyłem się z tego, co mam...


No i serce Tatr Bielskich, szkoda, że nie widziałem wszystkiego przed sobą. To znaczy... Coś tam widziałem..... Na szczęście....




Zejście było jednak ciężkie, strome, błotniste i długie. Na końcu, właśnie w tym miejscu dodatkowo zgubiłem się..., ale przygoda była.


A więc kolejny raz się udało.Kolejny raz wróciłem z postanowieniem, że wrócę, nie wiem, czy sam, może jednak z Krzysiem? Wszystko przed nami!

Komentarze

  1. Z przyjemnością się czyta i z jeszcze większą ogląda te zdjęcia - znakomite.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm... to mnie jednak przerasta - stoczyłem kilkunastominutowa batalię z Google, żeby się zalogować, żeby móc dodać powyższy komentarz (ponieważ Google stwierdził, że ja, to jednak nie ja), a kiedy już udało mi się go pokonać (system trzydziestu smsow i maili weryfikacyjnych), to mój powyższy komentarz został podpisany jako "Unknow " - i tu się podałem... Podpisuję się więc "tradycyjnie" i jeszcze raz potwierdzam, że z przyjemnością się czyta opis tego wypadu i z jeszcze większą ogląda zdjęcia - świetne.
    Pozdrawiam Tomasz Płuciennik.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie, Tomek, a co do silnika googlowego- tak, wiem, potrafi mocno boleć, stąd i jakoś te blogi nie zachęcają do komentowania, no, ale już tu kiedyś przyszedłem (przeniosłem się z blog.pl) i zostałem...

      Usuń
  3. Kilka lat temu kwaterowaliśmy w Zdiarze i zrobiliśmy bardzo podobne wycieczki. Zdiar-Szeroka Przełęcz-Tatrzańska Kotlina to co dla Ciebie było stromym i długim zejściem, dla mnie było takim samym podejściem :-) i Skalnate Pleso-Rakuska Czuba-Jagnięcy (mnóstwo kozic)-Tatrzańska Łomnica. Pozdrawiamy Andrzej i Asia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również Was ciepło pozdrawiam! A na przyszły rok planuję wreszcie.... Słowackie Tatry Zachodnie, nie znam ich w ogóle, szlaki długie, niezbadane.... CHyba warto. Pewnie jeszcze samemu, no ale...... :)

      Usuń
    2. W Sł. T. Zachodnich byłem tylko na Osobitej i Rohaczach od Zwerowki, a potem zejście przez Wołowiec. Tzw. Rohacki Koń, to jeden z najbardziej eksponowanych fragmentów w Tatrach jakie przechodziłem. Nie wyłączając Orlej. Ale polecam :-) pzdr

      Usuń
  4. Góry są lekiem na wszystko i najlepszym nauczycielem.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program