Kaliskie reminiscencje

 Wracam do weekendu, w którym hotele,  mimo rozpędzającej się trzeciej fali pandemii były nadal otwarte. Postanowiłem się ruszyć, byle nie siedzieć samemu w czterech ścianach. Szybkie spojrzenie na mapę, kalkulacja, rezerwacja pokoju, spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy i w drogę. Do Kalisza.

Nie wiem, skąd mi do głowy przyszedł ten Kalisz. Jakieś mgliste, nieliczne wspomnienia... W samym mieście byłem tylko raz, a właściwie to na stadionie piłkarskim, gdzie kilkadziesiąt lat temu w Pucharze Polski Widzew wygrał z Legią. Pamiętam, że pojechałem z tatą, który mecz realizował, więc siedziałem sobie nie na trybunach, a podeście kamery centralnej. Z Kaliszem mam też pachnące wspomnienia, bodajże też z początku lat 80. Tata pojechał tam kiedyś na program, odwiedzili między innymi zakłady "Winiary" i "Calisia". Z tych pierwszych przywiózł jakieś przyprawy, o ile dobrze pamiętam, a z drugich- prawie jeszcze ciepłe i pachnące słodkości- ciastka kilku rodzajów. Takie wspomnienia rzecz jasna potrafią zostawać na długo...

Kalisz powitał mnie złą pogodą i jeszcze gorszymi prognozami. Szaro, buro, ponuro, głucho i cicho. Deszczowa niedziela w stutysięcznym mieście, dotkniętym pandemią i lockdownem to nie jest dobry czas i miejsce na uprawianie turystyki. Jedynymi pozytywnymi miejscami wydały mi się hotel w dawnej fabryce fortepianów i cukiernia, w której miła dziewczyna serwowała między innymi dobrego, pachnącego grzańca (rzecz jasna na wynos). W zasadzie wszyscy ludzie, których spotkałem byli bardzo mili i otwarci. Reszta już niewesoła. Szybko zrezygnowałem więc z włóczęgi, wieczór spędziłem w pokoju hotelowym przed telewizorem, a następnego dnia szybko się zebrałem i wyjechałem. Kaliszowi z pewnością dam jeszcze kiedyś szansę zauroczenia mnie, ale już w całkowicie normalnych czasach. Kiedyś przecież nadejdą...

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program