Bielsko-Biała i zadymka jazzowa

 Sprawy zawodowe, podobnie zresztą, jak rok temu, powiodły mnie ostatnio do Bielska-Białej. Wcześniej miasta praktycznie nie znałem, kilka razy przejeżdżałem w drodze w góry i z powrotem, ale to absolutnie bez znaczenia, chociaż wystarczyło, abym sobie jakąś opinię (jakże mylną!) o Bielsku wyrobił. Myślałem: "ruchliwe, głośne, przecięte na pół główną ulicą"...


Już rok temu zweryfikowałem wyobrażenia z rzeczywistością. Wtedy zatrzymałem się na rogatkach. Już wtedy zdziwiła mnie rozległość samego centrum, piękno rynku i bocznych ulic oraz fakt, że... w mieście mieszka aż dwieście tysięcy ludzi. I wszyscy, których spotkałem okazali się bez wyjątku przyjaźni i otwarci. 

W tym roku zdecydowałem się na pobyt w kameralnym hotelu tuż przy rynku. Od samego początku wszystko układało się po myśli, a jeśli coś mnie zaskakiwało- to tylko in plus. Już na samym początku miła pani w recepcji powiedziała, że w obiekcie jest dużo gości, w większości muzyków, bo trwa festiwal "Zadymka jazzowa 2021". Jazz bardzo lubię, ale koneserem festiwali nie jestem, stąd mocne zdziwienie. Internet szybko powiedział mi, że  to znamienita impreza z tradycjami, a tegoroczna, 23. edycja przyciągnęła wiele światowych gwiazd, w tym Wyntona Marsalisa i Chrisa Botti. Co ciekawe, zazwyczaj festiwal odbywa się na początku roku, no ale wiadomo, że pandemia, więc wydarzenie przesunięto na koniec czerwca. Piękna pogoda i niewiele czasu nie skłoniły mnie do gorączkowego szukania biletów na zamknięte koncerty wybitnych muzyków, zwłaszcza, że wiele działo się na (de facto) scenie otwartej. Zdecydowałem się na kontemplację lokalnego klimatu z jazzem w tle.



Rzeczywiście, muzyka, dobre, intrygujące dźwięki były słyszalne w rynku i jego okolicach, dodawało to dodatkowego wdzięku i pomagało po swojemu smakować otoczenie. Wizyta we wspaniałym lokalnym browarze jeszcze polepszyła nastrój, tak pysznego piwa rzemieślniczego nie piłem od dawien dawna! 

Spacer z aparatem, dobre jedzenie, oraz wizyta w miejscu, które było moim odkryciem już w zeszłym roku, czyli winiarni. Odkrycie, bo szukałem wtedy... toalety, co... przypomniała mi teraz (sic!) sympatyczna barmanka. Hitem, tak jak poprzednio okazały się różne rodzaje młodego wina z nalewaka, głównie z Czech, Słowacji i Austrii. Oj, w głowie zaszumiało!

Za to do knajpki, reklamującej się w tak oryginalny sposób nie wszedłem. Nie było powodu!

Rano znów piękne słońce, leniwe niedzielne przedpołudnie, jazz sączący się z rynkowej sceny. A więc spacer pożegnalny, bardzo dobra kawa, śniadanie i rozmowy z przypadkowo poznanymi osobami w Cafe Oskar. 


Będąc w tak wybornym humorze pozwoliłem sobie nawet na lody z lodziarni o wieloletniej tradycji; kto mnie zna, że dla mnie to już rozpusta. Po tak dobrze spędzonym czasie nawet powrót z Bielska-Białej polskimi drogami nie był uciążliwy. Mam nadzieję, że nadarzy się kolejna okazja do odwiedzenia tego świetnego, pełnego dobrych wibracji miasta. Mam już swoje ulubione miejsca, do których z wielką przyjemnością wrócę.







 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program