Berlin w zacnym gronie

 Poluzowanie obostrzeń poskutkowało. W głowach (mojej i przyjaciół- musimy tak częściej!!!) urodził się pomysł wycieczki weekendowej do Berlina.

O tak. Berlin to miasto, w którym czuje się kolory, świeżość, to coś. To wielkie, tętniące życiem miejsce, do którego zawitałem z rodzicami (Berlin Wschodni) już w latach 70. Niewiele z tamtego czasu pamiętam, było metro, wieża telewizyjna, zapach kurczaków z rożna jedzonych z lokalną colą. Zdjęcia uchowały się w którymś z albumów rodzinnych, ale jeszcze ich nie zeskanowałem, szkoda, pora najwyższa. Potem w Berlinie za dawnych czasów byłem jeszcze dwa razy. W 1986 roku przy okazji kolonii w Egsdorf (konia z rzędem temu, kto znajdzie tę miejscowość), nie omieszkałem wtedy tacie kupić płyty w sklepie Eterny na Alexanderplatz (a była to III Mahlera w doborowym wykonaniu, kosztowała około 30 marek, czyli 1/3 oficjalnej wymiany kolonijnej...). W 1988 roku raczej buszowałem po marketach, szukając tzw. "foremek" (nazwa rzeczy użytecznych do domu, takie 1001 drobiazgów w wersji prawie zachodniej), coś udało się kupić. Pamiętam też wielkie stoisko z aparatami Praktica... Ceny kosmiczne... Jedno od lat się nie zmieniło. Zegar!

Do Berlina wróciłem z Krzyśkiem 2 lata temu w wakacje i aż się dziwię, że nie ma tu na blogu relacji z tamtej świetnej wyprawy (oprócz Berlina był Hamburg, Kolonia, Bonn, Dortmund, Wetzlar, Drezno).

A teraz kolejna wizyta. Berlin przywitał mnie dawnymi kolorami, zapachami, smakami. Barwnie, dynamicznie... To naprawdę jest blisko. Warto wpadać, chłonąć, być. Wracam tam wkrótce!




















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program