Okienka pogodowego nie było...

 Karkonosze w ostatnich latach rozpieszczały mnie widokami i dobrą pogodą. Nie tym razem! 

Deszczowy weekend, mimo tego plany ambitne, no bo przecież w górach cud zawsze może się zdarzyć i pogoda nagle poprawić. Niezrażony prognozami, za główny cel dwóch wycieczek wybrałem sobie tym razem Karkonosze naszych czeskich sąsiadów. Wcześniej, no nie wiem, jakoś nigdy się nie składało, a w ostatnich dwóch latach pandemia krzyżowała plany- wiele szlaków było zamkniętych, a granicy pilnowali WOP-iści. Swoją drogą dziwne, że nie pokusiłem się o notkę z tych szalonych wyjazdów. Tak to na przykład wyglądało w maju ubiegłego roku.

Teraz przekroczenie granicy na szczęście nie stanowiło problemu. Skuszony legendami o najwyżej położonym browarze w tej części Europy skierowałem swe kroki do schroniska ( a w zasadzie hotelu) Lucni bouda. Gigantyczny budynek wyłonił się z mgły nagle, no nie powiem, ta ciemna bryła zrobiła na mnie wrażenie. Niekoniecznie pozytywne.


W środku już jednak znacznie lepiej. Miły zapach, ciepłe, typowo turystyczne wnętrze.


W restauracji, której pilnował wielki Bernardyn dało się znaleźć miejsce do siedzenia, bardzo sprawna obsługa szybko doniosła wyśmienitą kiełbaskę, a do tego piwo. Browar doskonały, pychota, zwłaszcza Pale Ale. Swoją drogą zwracam uwagę na emblemat na kuflu. Nazwa piwa i grafika nie pozostawiają zbyt dużo pola do nadinterpretacji...


Dalsza wędrówka w stronę Przełęczy Karkonoskiej. Szlak urokliwy, no ale wciąż, widoki mizerne. Dużo miejsca dla wyobraźni.



Potem w stronę już polskiego schroniska "Odrodzenie". Pamiętam jesień 1990-go, kiedy z licealną klasą spaliśmy tutaj podczas wycieczki szkolnej. Miejsce było zaniedbane, wyziębione, warunki... spartańskie. Mam nadzieję, że w pokojach od tamtego czasu się zmieniło, sam budynek, wejście, stołówka nadal niedoinwestowane. Szkoda.



Powrót do Karpacza już bez historii. Widoczność się pogarszała... Ani na chwilę przestoju przy Słonecznikach i Pielgrzymach...


Drugi dzień. No jeszcze się łudziłem... Ale nie, w kolejce do kolejki na Kopę zrozumiałem, że znów czeka mnie walka z samym sobą. Przemogłem się jednak, postanowiłem kawałek się przejść. Już sytuacja na Kopie nie wróżyła nic dobrego. Widoczność jeszcze gorsza, niż dzień wcześniej. Do tego deszcz. Coraz mocniejszy...


Przeskoczyłem do Czech, ale tam masa ludzi. Decyzja- uciekam do Karpacza. Stary, dobry gore-tex sprawdzał się wybitnie, jak również Seiko. Prawdziwy nurek :) Mogę potwierdzić, jest absolutnie wodoszczelny!



O jakimkolwiek postoju w "Strzesze Akademickiej" można było zapomnieć. Tłumy! Wiadomo, o tej porze roku ludzi w górach jest masa, próbują. A że pogoda dramatyczna- turystyka przybiera formę "od schroniska do schroniska".


Liczę na statystykę. Teraz się nie udało. Ale następnym razem, kto wie?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Tu już na nartach nie pojeździmy

Analogowo- Canon AE-1 Program