Śnieżka. Powrót.

Właśnie wróciliśmy ze świątecznego wyjazdu do Karpacza. Cała rodzina, teściowie, szwagier. Dobry, fajny wyjazd, mimo chorób, początkowo raczej jesiennej, a nie zimowej aury. Oczywiście, w góry ciągnęło mnie bardzo, bardzo mocno... Najpierw w Wigilię spacer ze świątyni Wang przez Samotnię, Strzechę i do Karpacza. Oczywiście sporo sentymentów sprzed wieeeelu lat, ale pogoda nie dała się nacieszyć widokami, do tego powrót ze Strzechy lekko hardcore'owy- padający deszcz nagle zamarzł na szlaku i nie było fajnie... W drugi dzień Świąt za to postanowiliśmy się rodzinnie wybrać na Kopę. Grupa wykruszyła się jeszcze przed schroniskiem na Kopie, ja poszedłem dalej, mimo dużego mrozu i wiatru, a przede wszystkim mimo pogodzie- początkowo mglistej, chmurnej... No ale co, pomyślałem, znów kurcze niefart z pogodą? Wiem, że Śnieżka to miejsce, gdzie 306 dni w roku zalegają chmury, no ale! Poza tym chęć konfrontacji wspomnień z dziś. Wejście w sumie... banalne. Tak je zapamiętałem, ot, takie 20...